poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Przyjaciel M

Wspomiałam kiedyś o nim, nigdy sie nie żaliłam, ale mam tego gościa serdecznie dość.

Wiem, to przyjaciel M i szanuję go ze względu na niego. Muszę nawet przyznać, że lubię go na swój sposób. Ma dość specyficzny sposób bycia, czasami aż nadto.
Pamiętam jak dziś nasze pierwsze spotkanie - dwa lata temu. Nie żebym byłam pamiętliwa. Gość który zobaczył mnie pierwszy raz zaczął się nabijać w jakiej to ja małej miejscowości pochodzę - jedyne 76tysięcy mieszkańców. On pochodzi z Babiaka - gmina posiada ponad 7 tysięcy mieszkańców. Taka subtelna różnica, tyle ,że on teraz mieszka w Poznaniu. I wstydzi się swojego pochodzenia. Uważam, że to jemu nie pozwala na to by wiecznie naśmiewać sie ze mnie i z mojego miasta.

Każde spotkanie z nimi ( z nim i jego żoną - bardzo fajną osobą ) kończy się jakąś sprzeczką między nami. Wiele jego przytyków puszczam mimo uszu- naprawdę staram się jak mogę. Wiele razy rozmawiałam o tym z M, ale on nie widzi problemu. Mówi, że Tomasz taki jest i powinnam sie przyzwyczaić. Jak mam się przyzwyczaić do kogoś kto jest dla mnie nie miły ??? na poczatku lipca pojechaliśmy z M w odwiedziny do nich, do nich na wieś. Na jego wieś rodzinną, do jego rodziców. Nie odzywałam się przez większą część spotkania, rozmawiałam z matką Tomasza, z jego żoną, ale Tomasza unikałam, by nie powodować spięć. Po powrocie do domu dowiedziałam się od M, że nie musiałam być taka obrażona i lekceważyć jego przyjaciela.

Tłumaczyłam , że nie chciałam się kłócić i tylko dlatego nie wdawałam się z T w dyskusje. Jak się wdam w dyskusję- to źle, jak milczałam - to jeszcze gorzej !!!

Sama nie wiem co robić. M nie rozumie o co mi chodzi. A ja uważam, że powinien porozmawiać z nim i nie pozwolić jemu by tak się zachowywał wobec mnie.
Tydzień temu znów bylismy na wsi u nich. Spotkanie skończyło się tym że w końcu nie wytrzymałam , wstałam i powiedziałam że pora sie zbierać. powodem było to, ze T zaczął ze mną dyskusje na temat kiedy powinniś myjechać do domu. On twierdził, że zostajemy na noc, że takie były ustalenia. Nie miałam ochoty prowadzić z nim dyskusji więc postanowiłam ją zakończyć i dlatego wstałam.

Przez dwa dni z M prowadziałam rozmowy na temat tego co się wydarzyło. Ta jego chęć dyskusji nie była jedynym powodem dla którego postanowiłam wracać do domu. Nie jestem w stanie wszystkiego tu opisać,ale przyznaję, że mam tej sytuacji serdecznie dość. Wczoraj M wrócił z Poznania i powiedział, że ani T ani jego żona nie widza problemu, a T przecież taki juz jest. Ja jestem taka jaka jestem i nie będę tolerować jego zachowania.

Bardzo się wczoraj zdenerwowałam i powiedziałam do M: "Albo w końcu coś z tym zrobisz i będziemy tam jeździć wspólnie , albo Ty też nie będziesz tam jeździł!"

Doszło do tego, że M sam tam pojechał. A ja nie zamierzam ich zapraszać do siebie. Więc sytuacja zrobiła się patowa. Pomyślałam sobie i powiedziałam o tym M jak sobie wyobraża sytuację w której zdecydujemy się na slub. Ja nie chcę go widzieć w tak ważnym dla mnie dniu - nie będzie psuł mi atmosfery, a wiem,że dla M jest on kimś ważnym. I jak odnaleść się w tej sytuacji???

Nie umiem przekonać mojego , że powinien wyraźnie postawić się T i nie pozwolic jemu tak sie odnosić do mnie. A może ja nie mam racji??? Sama juz nie wiem.....

1 komentarz:

  1. a wiesz co ja bym uczyniła? wzięłabym sobie go na stronę i powiedziała stanowczym tonem co mi leży na sercu i nie pozwalała sobie przerwać, że ze względu na M. chcesz mieć zdrowe relacje, a jeśli on nie potrafi zachować się w porządku to chyba mu nie zależy na przyjaźni. Powiedz szczerze na temat jego obecności na ślubie, że jeśli chce być obecny to ten dzień ma należeć do was. Skoro M. nie widzi problem a Ty czujesz inaczej rozwiązałabym to na własną rękę po grzeczności, choć wierzę jak się buzują emocje w takiej chwili. Życzę pomyślnego rozwiązania!

    OdpowiedzUsuń