Wyjazd w Bieszczady zaliczam do udanych mimo że pogoda nam nie dopisała. Przede wszystkim padało choć na szczęście było bezwietrznie.
Nie będę się rozpisywać z wędrówek każdego dnia. Fotorelacje zamieściłam na fb. Skupię się na jedzeniu. U pani Teresy gdzie nocowalismy mieliśmy zamówione jedzenie i ustalone menu -brat z dzieciakami tam był w wakacje. Na czwartek zamówione mieliśmy pączki ziemniaczane -jeszcze czegoś takiego nie jadłam. Pyszne to było! Najpierw był barszcz z uszkami, które pani Teresa sama lepila a na drugie pączki i kotlet oraz surówka.
W piątek dostaliśmy krupnik i knysze. Regionalną strawe z ziemniaków z nadzieniem jak na ruskie pierogi i smażone w głębokim tłuszczu podawane z sosem czosnkowym.
W sobotę pojechaliśmy na sine wiry i w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Cisnej do Siekierezady na coś ciepłego, chłopaki wzięli po zupie, Ntradycyjnie herbatę a ja grzane wino. Pół litra grzanego wina, bałam się, że nie wyjdę o własnych nogach ;) Nie ukrywam zaszumialo :) Po drodze brat zatrzymał się jeszcze na naleśniki GIGANT. Jak nazwa głosi to był gigant, zjadłysmy z N na pół. Po całym chyba bym pękła. Smaki różne, nasz był mix -truskawki, maliny, smażone jabłka i twaróg utraty z zoltkiem i cukrem. Wyborny!
U pani ateresy była grochowka zamówiona przez malza oraz gołąbki z ziemniaków. Pani Teresa uraczyla nas pyszną kuchnią regionalną
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz